WIADOMOŚCI

Informacja

Strona znajduje się w archiwum.

Śladem pewnego artykułu

Data publikacji 31.12.2012

"Demoralizacja według policji? Bieg przez przejście". Artykuł pod takim tytułem ukazał się 28 grudnia 2012 r. w "Gazecie Wyborczej". Autor opisał w nim przypadek pewnej kolizji. Do zdarzenia doszło w Gliwicach 3 września, w rejonie oznakowanego przejścia dla pieszych przy ul. Zwycięstwa.

"Demoralizacja według policji? Bieg przez przejście". Artykuł pod takim tytułem ukazał się 28 grudnia 2012 r. w "Gazecie Wyborczej". Autor opisał w nim przypadek pewnej kolizji. Do zdarzenia doszło w Gliwicach 3 września, w rejonie oznakowanego przejścia dla pieszych przy ul. Zwycięstwa.


Cytat z "Gazety Wyborczej": "Kiedy (nastolatki) doszły do przejścia dla pieszych na ul. Zwycięstwa, na sygnalizatorze migało zielone światło.
Patrycja wbiegła więc na pasy i kiedy pokonała jakieś 2,5 metra, została potrącona przez fiata punto, który na zielonej strzałce wyjechał z prostopadłej ulicy. Na zdjęciach z monitoringu widać, że dziewczynę wybiło w powietrze, po czym runęła na ziemię. Kierująca fiatem kobieta nie wezwała policji ani pogotowia, tylko wsadziła gimnazjalistkę do swojego auta i zawiozła do prywatnej przychodni. Dopiero stamtąd pojechały do szpitala i powiadomiły o wypadku mamę Patrycji, a następnie policję. Na szczęście dziewczynce – oprócz ogólnych potłuczeń – nic poważnego się nie stało."

Coś się jednak stało! Otóż doszło do zdarzenia, które w nomenklaturze prawnej zwane jest kolizją. Ktoś musiał więc być sprawcą, ktoś – pokrzywdzonym. Zasada prawna legalizmu nie pozwala puszczenia sprawy w niepamięć.

Niestety, pojawiły się wątpliwości. Dlatego, mimo że doszło jedynie do kolizji i nikt nie został ranny, powołano niezależnego biegłego sądowego z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych. Wszytko po to, by wszelkie nieścisłości dokładnie wyjaśnić. Po przeprowadzeniu badań biegły stwierdził, że zachowanie 14-latki "pozostawało w rażącej sprzeczności z zasadami bezpieczeństwa drogowego; nieprawidłowość jej zachowania polegała na niezachowaniu szczególnej ostrożności przed wkroczeniem na jezdnię".
Podsumowując – zdaniem biegłego, potrącona nastolatka jest jednocześnie i poszkodowaną, i sprawczynią wykroczenia. A zasada legalizmu nakazuje sprawcę wykroczenia ukarać...

Polskie prawo nie przewiduje jednak możliwości karania osoby nieletniej przez policję. Więcej – w takim przypadku nie pozwala nawet na zastosowanie najłagodniejszego środka, czyli pouczenia. To zadanie ustawodawca zarezerwował wyłącznie dla sądów dla nieletnich. Prowadzący sprawę policjant musiał więc wysłać materiały do Sądu Rejonowego w Gliwicach z wnioskiem o "podjęcie decyzji, czy zasadnym jest wszczęcie postępowania wyjaśniającego w sprawie". W jego piśmie nie ma słowa o demoralizacji nieletniej!
Niefortunne, choć zgodne z prawnym nazewnictwem sformułowanie o podejrzeniu przejawów demoralizacji, które tak zbulwersowało dziennikarza i opinię publiczną, pojawiło się zatem nie w piśmie z policji, a tym z sądu, otrzymanym przez matkę nastolatki.

Nie chcę wchodzić w rolę rzecznika sądu. Wyjaśnię jednak, że ustawodawca nie daje wielu językowych możliwości swoim organom. Każdy, nawet niezamierzony czyn nieletniego, który znalazł się w kolizji z prawem, nazywany jest "demoralizacją". To specyficzny, specjalistyczny język prawny. I w takim przypadku pojęcie prawnicze nie do końca pokrywa się z ogólnym znaczeniem słowa, jakie można znaleźć w słownikach języka polskiego. O tym wiedzieć musi prawnik czy oficer policji.
Wiedzieć powinien także każdy dziennikarz śledczy. Tymczasem w artykule pojawiły się komentarze w stylu "w policji ktoś powinien mocno palnąć się w głowę"... Dlaczego? Policjant zrobił to, co zrobić musi zawsze, gdy dochodzi do kolizji. Następnie, zgodnie z prawem, wysłał pismo do sądu dla nieletnich. Sąd z kolei zawiadomił rodziców nastolatki. Awantura wywiązała się, jak wskazuje tytuł artykułu, o jedno słowo. "Demoralizacja". Mało tego, słowo to włożone zostało w usta policji, choć użył go sąd... Dziennikarz nie sprawdził tego w dokumentach...

Autor tekstu stawia też zarzut, że nikt nie zajął się tym, iż kierująca fiatem nie wezwała służb ratunkowych i odjechała z miejsca zdarzenia. Dziennikarz pomylił najwyraźniej dwa różne pojęcia: kolizja i wypadek. W przypadku kolizji nie trzeba wzywać policji. Taki obowiązek jest wtedy, gdy dojdzie do wypadku (jeżeli uczestnicy doznali obrażeń ciała na okres powyżej 7 dni).

PS Aby uprzedzić domysły wyjaśniam, że kierująca fiatem nie jest policjantką, prokuratorem, prawnikiem ani osobą powiązaną z tymi środowiskami zawodowymi. 

Pliki do pobrania

Powrót na górę strony